35. Ciuchy w Hoi An
- Magda
- 25 lis 2016
- 2 minut(y) czytania

Pisałam już, że Hoi An słynie ze ślicznej architektury. Ma też plażę Bang An, którą zaliczają do top 100 na świecie. Do tego można tam wynająć rower i objechać lokalne wioski. Trochę mało? A co powiecie na to, że praktycznie każdy spośród 200 sklepów szyje tylko ciuchy na miarę? H&My i inne Zary się tu jakoś nie przyjęły. Zamiast szyć ciuchy dla nich za 5$ za sztukę, które potem kupicie za 30$ w Europie, Wietnamczycy postanowili otworzyć swoje własne biznesy i uszyć szmatki na miarę kasując te same 30 zielonych, i omijając zachodnie marki. Cholera wie, dlaczego WSZYSCY mieli ten sam pomysł tylko w jednym miejscu. Gdzie indziej produkcja jest masowa, to tutaj sklepy pootwierali masowo, pewnie im trochę raźniej, nie wiem.
Tak czy siak z samego rana ruszyliśmy szukać swojego ulubionego sklepu, złożyłyśmy zamówienia, zapłaciłyśmy zaliczki i ruszyłyśmy w miasto na zwiedzanie. Hoi An wygląda cudnie zarówno w ciągu dnia jak i nocą. Pełne małych sklepików, zakamarków i mostów nad rzeką przypomina trochę Wenecję.






Zwiedzania nie było nam mało, więc wypożyczyłyśmy rowerki, żeby zobaczyć plażę i wioskę z warzywami. Pewnie słysząc „rowerki” wyobrażacie sobie ładne miejskie pojazdy, wyglądające jak warszawskie „Veturilo”. Nic z tych rzeczy. Przejażdżka na wypożyczonym w Wietnamie rowerze to trochę podróż wehikułem czasu – otóż każda z nas dostała starego składaka ze skrzypiącymi hamulcami, bez biegów, bez regulacji siodełka, bez sprawnego dzwonka. Jedzie? Jedzie! Co się Pan czepiasz?
Otóż cała nasza wycieczka byłaby wręcz wyśmienita, gdyby nie to, że zaraz jak opuściłyśmy miasto, zaczęło padać. Ooook, przerwa na obiad. Restauracja z dużym banerem wyglądała obiecująco. Wjeżdżamy, pijani panowie świętują urodziny. Wietnamskie urodziny. Podekscytowane panie kelnerki przynoszą nam menu. Jak się szybko okazuje, pierwsi turyści w miesiącu :) No English, natomiast 3 kelnerki i 2 kucharki nas okrążają, usiłują przetłumaczyć obrazki. Wszyscy się cieszą, nikt nic nie rozumie. Rice? Okay! Rice!!!

Czekamy na jedzenie, robimy sobie selfie, dodajemy się na Fejsbooku. Kelnerka bez skrępowania przegląda wszystkie zdjęcia z mojego telefonu… My kończymy jedzenie, deszcz nie kończy przedstawienia. Mokre docieramy do plaży. No nie wiem, czy to jej najlepszy dzień. Na morzu falki, piździ jak w kieleckim, plaża wyludniona. Wracamy przez wioskę z warzywami. Piękna. Niestety leje coraz bardziej, więc zamiast robić zdjęcia ewakuujemy się na prysznic.

Jak spędzić romantyczny wieczór w Hoi An? Znowu spotykamy się z Mitchellem i idziemy na darmowe drinki. Po drodze testujemy najtańsze na świecie domowe lody z mleka skondensowanego – są pyszne! Docieramy do mostu, Mitchell wytargował 3 lampiony. Za nim się zorientowałyśmy, wciągnął nas na drewnianą łódkę, zapłacił i ruszyliśmy wzdłuż rzeki. Jest ciemno, widać tylko światełka restauracji, a wszyscy puszczają świeczki na rzece…

Ostatnia atrakcja Hoi An to My Son – ruiny świątyni hinduistycznych i buddaistycznych, budowane w tym sam stylu co Ankor Wat. Wszyscy mówią, że po kambodżańskich świątyniach nie spodoba nam się już nic, więc jedziemy zobaczyć preludium Khmerskich świątyń w Wietnamie. Mi się podobały :D Do miasta wracamy łódką wzdłuż rzeki, dalej leje :P




Odbieramy sukienki i jedziemy do Da Lat!

Comments