30. 4000 świątyń w Bagan
- Magda
- 17 lis 2016
- 2 minut(y) czytania

Nadszedł czas na miasto, które zawsze ląduje w top 50 najpiękniejszych miejsc świata, nie ważne kto robił listę – Bagan. Jest to małe birmańskie miasteczko, jak każde inne – kurz, motorki, kobiety w longyi, mężczyżni w paso. Jedyne co je wyróżnia to tylko 4000 świątyń buddyjskich z X-XIV wieku, tworzące gigantyczny kompleks, nad którym codziennie o 6 rano latają balony. Z nich to za jedyne 380 USD na osobę bogaci turyści podziwiają wschód Słońca popijając szampana.
Jako że jeszcze nie przyszły nasze wypłaty z wygranej w totka, balon zostawiliśmy na kolejny raz i już o 5 rano jechaliśmy na wypożyczonych elektrycznych motorkach na poleconą przez właściciela hotelu świątynię. Za darmo! I tak wzięliśmy wreszcie hotel! Koniec spania w autobusie!
5 rano to słaba pora na szukanie drogi, ale jakoś trafiliśmy. Uważajcie na piasek, mówili… Jedna gleba się nie liczy! Jesteśmy pod świątynią. Schodki trochę wysokie, ale wdrapujemy się. O tym jak zejdę pomyślę później. Dużo wschodów Słońca nie oglądam, ale ten się spokojnie załapał w top 3.






Po śniadaniu przyszedł czas na dopełnienie naszego bagażu podręcznego do masy krytycznej na kolejnym markecie. Drewniane bransoletki, wszystkie rodzaje ciuchów z wszystkich rodzajów materiałów w słoniki (chyba biorą je z Tajlandii :P), drewniane figurki i thanaka otrzymały ostatnią (tak wtedy myśleliśmy) szansę na dołączenie do mojej ulubionej listy.



Następnie przyszedł czas na kolejne pagody, potem pagody, a potem hmm… pagody!





A w nich kolejny raz „cheap price only for you Madam!” Błagam, nie wciskajcie mi setny raz tych spodni, już je kupiłam!!! Nazw świątyń, które widzieliśmy nie piszę. Primo – nie znam, wszystkie były w lokalnym języku, który jak dla mnie zawsze będzie wyglądał jak esy floresy. Secundo – i tak Was to nie interesuje, prawda?
Koniec dnia nadszedł szybciej niż się spodziewaliśmy. Jeszcze tylko zachód Słońca ze szczytu świątyni i żegnałam moich towarzyszy podróży. Jutro zostaję w Bagan na dalsze penetrowanie świątyń, ekipa jedzie na plażę lub egzaminy, do wyboru do koloru.
W drugi dzień postawiłam dać sobie dwa wyzwania.
Zrobię sobie selfie z wszystkimi 2000 świątyń
Nauczę się jeździć na motorku
Pierwsze wyzwanie miało przesądzony wynik 2000 do ja, czy wygrałam, osądźcie sami. Tu wrzucam jedynie swoje selfie z pizdyliardem świątyń, które widziałam tego dnia. Zabawa była super! Nie, nie są takie same!!!





Drugie zadanie zaczęło się od szybkiego szkolenia obsługi mojego rumaka, przód, 3 biegi na przełącznik, migacz i klakson <3.Tym razem księcia-kierowcy nie było, standard, dam radę sama. Właściciel słabo się uśmiechał i nie machał na pożegnanie – jazdę próbną zrobiłam przy nim :P Trzy zakręty i już w miarę ogarniam, pędzę przed siebie z prędkością światła! Taaa, na liczniku jedyne 20km/h ;D 3 zakręty, sprawdzam gps – oczywiście pojechałam w złą stronę! Dobra, mam te świątynie! Aaa piasek!

Jeździłam :P Nie ważne jak :D Mamo umiem jeździć bez kasku! Motorek vs ja? JA! Super zabawa – polecam.
Nie zabiłam się. Magda Gawron.
Comments