top of page

36. Da Lat

  • Magda
  • 27 lis 2016
  • 2 minut(y) czytania

Mówili, że z Hoi An do Da Lat jedzie się 18h.

Nie mówili, że po 11h, dokładnie o 5 nad ranem wyrzucą nas z autobusu na przesiadkę.

Nie mówili też, że przesadzą nas do discovana z wietnamskim discopolo.

Nie mówili, jak ściszyć.

Ale w końcu dojechałyśmy <3

Czasu mamy mało, pieniędzy jeszcze mniej. Za to wszyscy polecają wycieczki z Easy Riders, czyli po prostu objazdówki po okolicy na motorze. Oczywiście z lokalnymi przewodnikami. Idziemy przez ulicę. Zupełnie przypadkowo zaczepia nas ktoś w niebieskiej kurtce z napisem „Easy Riders”. Równie przypadkowo ma też listę atrakcji w okolicy i cennik. Oczywiście w dolarach. Opcja „super promo” jak w Pendolino za jedyne 25$ się nie zgadza. My nie Amerykanie… W końcu wytargowałyśmy 15$ w lokalnej walucie i ruszyliśmy po paliwo.

Jeździ się super, szczególnie, że panowie nie jeździli skuterami dla turystów, a porządnymi maszynami (nie wiem jaki silnik!). Po drodze odwiedziłyśmy plantację kawy weasel (odpowiednik indonezyjskiej kopi luwak) i nauczyłyśmy się rozróżniać Arabikę od Robusty i Mokki. Potem panowie pokazali, jak się robi najtańszą wódkę z ryżu… Baczewski to niestety nie był. Ale darmowemu koniowi…

Jak dla mnie hitem były widoczki na pola ryżowe i produkcja jedwabiu.

Na zakończenie zobaczyłyśmy kolejną świątynię i kolejnego wielkiego Buddę z gigantycznym brzuchem i piękny Elefant Waterfall!

Kolejnego dnia rano Noemie pojechała do Saigonu, a ja zostałam na canonying, czyli skakanie na linie z wodospadu. Mówili, że niby sport ekstremalny, ale bezpieczne. Doświadczenia nie wymagali. I dali zniżkę. Kupiłam :)

W busie ze mną jedzie 2 Anglików i 4 Szkotów. Ubrali nas w grube kapoki, rękawiczki, ochraniacze i uprzęż z liną. Ćwiczymy na sucho, zeskakujemy z pagórka przywiązani do drzewa. Banał. Mówią tylko, żeby nie puścić liny. Spoko.

Czas na pierwszy wodospad, który jest „SLIPRY” – mamy tylko schodzić, nie skakać. Widzę, że osoby przede mną dotarły w jednym kawałku, nie ma tragedii. Wchodzę do zimnej wody. W dół… Poza na fotkę, jest super. Trzy kroki w dół i z każdej strony leje się woda, nic nie widać. Nie wiem, gdzie iść. Z dołu mnie manewrują: „Lewo, lewo!”. „Nie, to DRUGIE lewo!”. Nic nie widzę, wszędzie leje się woda. Nie wiem, na jaką skałę stawiam nogę. Schodzę w dół. Lina mi się pląta między nogami, a stopa wpada mi między skały. Wyciągam nogę z dziury. Czuje, że lina mi wypada z ręki. Ciśnienie 300 na 150. Ciekawe na co spadnę…

Nie spadam. Wiszę na linie. Idę w dół, dół, dół, lina się kończy… „JUMP!”, a YOLO, i tak już się nie utrzymam - puszczam się. Wpadam do wody. Mamo, żyje! Docieram do suchego punktu, wszyscy mają lekko przerażone minki. Jeden Szkot stracił buta, drugi coś zrobił z kostką. Odpadli z gry. Przed drugim skokiem nikt nie chce być pierwszy, ale mówią, że łatwe i można skakać. No tak, nie ma wody to banał :D

Przedzieramy się przez dżunglę w poszukiwaniu kolejnych atrakcji. Tu skaczemy z 1m, tu z 2m, tu z 3m. Na koniec chrzest bojowy na linie – skoki po ścianie, aż lina się skończy… A potem skaczesz do wody z 5m :D

Zajebiste! Polecam!

Dla daleko skaczących jeszcze skoki z 7 i 15m, mi atrakcji już starczy ;P Czas na lunch i do Saigonu :P

Comments


bottom of page