40. Za 4$ do Laosu
- Magda
- 5 gru 2016
- 2 minut(y) czytania

Zgodnie z naszym planem, w Siem Reap miałyśmy zostać na aż 3 dni i do Laosu pojechać w nocy. Jednak nikt nie chciał nam sprzedać biletów na autobus nocny, tłumacząc, że granicę otwierają o 8 rano. Nie było więc wyjścia i już o 8 rano wyjechałyśmy do Laosu. Autobus miał się zmienić dopiero na granicy, jednak już 20 km przed Laosem wysadzili nas na postoju. Półtorej godziny przerwy do kolejnego autobusu.

Obiad dostępny tylko w turystycznej cenie, płatności za łazienkę pilnuje trzylatka, standard. Biznes przecież musi się kręcić.
Wkurzona obrotem sprawy poszłam na samotny spacer po okolicy. Jak przypuszczałam, za dolara udało mi się kupić wszystko to, czego potrzebowałam: czekoladę na gorąco, muffinkę i lody. Tam, gdzie turyści nie docierają ceny są normalne. Okey, dolara wydałam, czas wracać.
Idę sobie drogą, a tu mija mnie autobus. Na którym jest napisane, że jedzie do granicy! A w środku siedzą ludzie z poprzedniego transportu. Mało myśląc biegnę za nim, kolejny raz obiecuję sobie, że już nigdy nigdzie się sama nie ruszę i zawsze będę czekała na przesiadkę siedząc na swoich 4 literach. Autobus doganiam, pukam rozpaczliwie w drzwi. Mówię, że ja do tej granicy i że przepraszam i w ogóle. A oni mówią, że oni do Phnom Penh i że to nie ten autobus. Ufff, wracam na postój, nasi są.
Dojeżdżamy do granicy. Wysiadamy. Mówili nam, że za przekroczenie granicy płaci się 5 dolarów. Ale my wizy mamy, normalnie za pieczątki się nie płaci. Miły pan w T-shircie zaprasza nas, żeby sobie usiąść. Tym, którzy nie mają, sprzedaje wizy, nie ma zdjęcia? Okey, 5 dolarów, jakoś załatwimy. A my mamy wizy? To też 5 dolarów i on te pieczątki na granicy załatwi. Patrzymy na niego jak na głupiego i mówimy, że za pieczątkę się nie płaci i my pieniędzy mu nie damy.
Okey, granica jest tam, droga wolna.
Bierzemy plecaki, maszerujemy do szlabanów. Granica w remoncie, budki malują. Mijamy szlabany, nikt do nas nie strzela. Coś przekroczyłyśmy, ale nie wiemy co. Idziemy dalej, ale kolorki się zmieniają. Czerwone, z Kambodży zamieniają się na złote, z Laosu. Ale my z Kambodży nie wyjechałyśmy jeszcze… No dobra, wracamy z powrotem, plecaki są trochę ciężkie. Wchodzimy do jakiejś budki. Spotykamy pana z T-shircie z garścią paszportów, coś płaci, pieczątki dostaje. Pytam grzecznie, czy to granica Kambodży, pan w T-shircie się drze, że to police i że trzeba mieć respect! To mu odpowiadam, że napisu nie było, to pytam.
Daję paszport „policjantowi”. Ogląda, mówi, że 2 dolary. Pistoletu nie widzę, ale płacę. Dostajemy pieczątki, wychodzimy.
Idziemy do Laosu, dostajemy kolejne stemple. Znowu za dwa dolary. Nikt nawet nie sprawdza, czy mamy wizę. Hajs się przecież zgadza, reszta nie musi.

Jak osobiście sprawdziłyśmy, łapówkę na granicy Kambodża-Laos trzeba zapłacić. Ale nie 5 dolarów, jak pisze TripAdvisor, tylko 4. Pośredniaka w T-shircie można ominąć :)
Wąską łódką docieramy na wyspę Don Det w krainie 4000 wysp w Laosie, moim ostatnim państwie podczas tej podróży.


留言