top of page

34. Zatracone jabłko w Hue

  • Magda
  • 24 lis 2016
  • 2 minut(y) czytania

Zaraz po rejsie w Ha Long Bay wsiadamy w nocny autobus do środkowego Wietnamu – nie ma co tracić dnia na podróże, bo zostało nam kilka dni w Wietnamie, a jeszcze tyle do zobaczenia!

Z samego rana wysiadamy z autobusu, bierzemy szybkie śniadanie i oganiamy się od natrętnych propozycji właścicielki restauracji. Ani pokój, ani za droga wycieczka po mieście, ani słoń w trampkach i wietnamskiej czapeczce nas nie interesują. Wychodzimy na ulicę szukając taniej taxówki – Graba, niestety innowacja w postaci zamawiania taxówki przez Internet jeszcze nie została w tej części Wietnamu odkryta. A może po prostu jest mniej naiwnych, którzy zgodzą się zaoferować usługę taniej? Smutne idziemy szukać wycieczki na motocyklu na cały dzień. Oczywiście z kierowcą w cenie.

10 minut chodzenia po mieście i cena przejażdżki wynegocjowana. Według planu kończymy o 2 po południu i wsiadamy w autobus do najpiękniejszego miasta Wietnamu, Hoi An. Już prawie zapłaciłyśmy za wycieczkę, a Noemi orientuje się, że nie wzięła swojego IPhone’a z restauracji… Szybki powrót, przesłuchanie świadków… Telefon leżał na stole, potem zniknął. Nad stołem wisi kamera. Właścicielka twierdzi, że nie ma nagrań, a IPhone znika na zawsze… Policja i tak nie mówi po angielsku, sprawa stracona… Paskudny początek dnia.

Ruszamy na wycieczkę z kierowcami. Niebo tak płacze razem z nami za telefonem Noemie, że mimo peleryn jesteśmy całe mokre. Czas na zabytki. Najpierw odwiedzamy grób Ming Mang.

Potem mijamy ten, który należy do Dong Khanh. Nie wchodzimy. Każdy wygląda tak samo w środku, a płaci się za wszystkie. Z nieba leje się tak, że przestaję widzieć, bo moje okulary są całe mokre mimo peleryny. Suszymy się oglądając świątynię Thien Mu. Na koniec zostaje z pewnością najlepsza część miasta – ruiny starego Zamku królewskiego. Chodzimy alejkami zdobionymi w stylu chińskim, w siedzibie miasta, które kiedyś było stolicą Wietnamu. Czas się kończy, więc pędzimy jeszcze do galerii ze wszystkim tym co pozostało po królach Wietnamu – ubraniami, butami i meblami królewskimi. Lunch bierzemy na wynos, pędzimy na autobus. Niestety okazuje się, że jesteśmy za późno… Już nas nie wezmą.

Nie chcemy spędzić nocy w pechowym Hue, naciskamy na inne opcje. Oczywiście nie mamy miliona monet na podwózkę na motorku do miasta 100km dalej, więc bierzemy transport publiczny. Szybko dochodzi do nas różnica pomiędzy transportem dla turystów i miejscowych. Otóż, ten sam autobus mieści dokładnie 15 turystów albo… 25 Wietnamczyków! Po co komu korytarz, skoro ktoś może w nim siedzieć? W ostatnim rzędzie jest zbyt dużo miejsca na nogi! Tam na schodku przecież może ktoś usiąść!

Po godzinnej przerwie przesiadamy się na kolejny autobus w Da Nang, tym razem już bezpośrednio do Hoi An i naszego hotelu z basenem!

Wieczorem wychodzimy na miasto z Nowozelandczykiem z wycieczki na Ha Long Bay, Mitchellem. Miasto faktycznie jest piękne. Podczas gdy większość wietnamskich miast wygląda jakby ktoś rozstawił produkcję i sprzedaż na środku ulicy wśród bloków, gdzie mieszkają tłumy ludzi, centrum Hoi An przypomina europejskie stare miasta. Wychodzimy na most chiński, zarzucani ofertami promocji w barach. Free flow istnieje nie tylko w Singapurze, a Wietnam śladem towarzysza Lenina wyznaje pełne równouprawnienie :D Drinki są darmowe i dla dziewczyn i dla chłopaków :) Dzień kończymy grając w Jengę wykorzystując wszystkie promocje baru i planując zakup personalizowanych sukienek kolejnego dnia!

Dzień nie był aż taki zły ;P

Komentáře


bottom of page