top of page

33. Ha Long Bay

  • Magda
  • 22 lis 2016
  • 2 minut(y) czytania

Bus przyjeżdża po nas 8:35, mały dynamiczny przewodnik wciąga nas do środka, zostały tylko dwa miejsca z tyłu. Siadamy koło chłopaków z Nowej Zelandii i Anglii, od razu robi się śmiesznie. Wietnamczyk krzywym akcentem opowiada nam historię miasta, „Ladies and Gentlman”, wczuwa się w rolę jak może. Zdobywa moje serce w 100%.

Przerwa. Oczywiście w ultradrogim sklepie z badziewiami. Wietnamski standard, turysta to chodzący worek z pieniędzmi, trzeba eksploatować, jak się da. Oglądamy, jak Wietnamczycy wyszywają obrazki z muliny, prawdopodobnie za przysłowiową miskę ryżu.

Docieramy do zatoki, szybko kwaterują nas na łódce i podają lunch. Ruszamy w rejs w zatokę. Cudo. Chillujemy na leżaczkach, wycieczka jest cudowna.

Docieramy do zatoki, Wietnamczyk już nas goni na „activities” – najpierw idziemy na plażę, potem zwiedzamy jaskinie wapienne. Szybko stwierdzam, że niezłe, choć Jaskinia Raj lepsza. Słońce zachodzi, a my ruszamy na obiad. Wszyscy czekają na darmowe piwo. Przewodnik ogłasza „Happy hour”, straszy nas meduzami i prosi żeby nie pływać w morzu. Piwo? Słabszego nikt z nas nigdy nie pił. Wietnamski wytwór, podobno dają za darmo turystom, bo kolejnego dnia już nie jest pijalne. Jakby kiedykolwiek było. Belgowie kręcą nosem, ale darowanemu koniowi się w zęby nie patrzy. Niemcy od razu idą do baru po coś normalnego. Portugalki uznają, że może być. Polacy są przygotowani z napojem narodowym. Wokół inne łódki, pełne znudzonych turystów, podziwiają gwiazdy. Też można. U nas rusza karaoke, chłopaki z Nowej Zelandii dają czadu. Best party ever, bez dwóch zdań.

Nie wiem jak, ale kolejnego dnia większość osób pojawiła się na pierwszym „activity”. Mimo tego, że strategicznie ustawili je na 6:45. Słaba pora. Trudno. Przed śniadaniem ruszamy kajakiem opłynąć okoliczne skałki. Po śniadaniu zabierają nas do fabryki pereł. Oglądamy, jak Wietnamczycy aplikują małe perełki do małży, które razem z milionem innych poczekają 5 lat na otwarcie.

Wracamy na statek na lekcję robienia sajgonek. Ryżowy papier nadziewamy wieprzowiną, marchewką, grzybami, cebulą i kapustą i smażony w głębokim tłuszczu to jedno z tradycyjnych dań wietnamskich. Zrobione przez nas sajgonki serwują nam na lunch, przyznam, że znamy się na robocie, Są pyszne.

Przygoda na łódce niestety się kończy. Jedziemy autobusem do z powrotem do Hanoi, a stamtąd nocnym do Hue.

Pozdro z busa :D

Comments


bottom of page