top of page

32. Vietnam time!

  • Magda
  • 20 lis 2016
  • 2 minut(y) czytania

Tak – samotni podróżnicy nigdy nie są sami. Już na bramce po wizę poznaję 3 Polki, razem zazdrościmy Niemcom, Hiszpanom, Angolom i Białorusinom darmowego wjazdu do kraju. Polska zapomniała poprzeć Wietnam w 1965, teraz mamy za swoje. Gorzej mają się tylko Amerykanie – oni dostają na zjazd pakiet plus – mogą kupić tylko wizę na rok, 4 razy drożej. Chcieli siedzieć w Wietnamie 50 lat temu, to teraz mają.

W końcu dostaję swoją wizę, kupuję Internet i ruszam tanim publicznym ekspresem w miasto. 0 planu, w sumie nic nie wiem. Facebook podpowiada, że 4 koleżanki z wymiany wczoraj zameldowały się w Hanoi. Piszę do nich pytając o wskazówki, umawiamy się na wspólne zwiedzanie. O ile się znajdziemy. W autobusie tak zagaduję się z Brytyjką, że prawie mijam swój przystanek. Szybka wizyta w hostelu i już kombinuję jak tanio się dostać do Muzeum Ho Chi Ming, gdzie są dziewczyny. Przebijam się przez dziesiątki motorków na ulicy, nawet na zebrze nie patrzą i jadą jak poje… Tu trzeba mieć wolę przejścia na drugą stronę. Inaczej nie ma opcji. Nigdy Cię nie puszczą. Transport publiczny mnie zawodzi, łączę się z Grabem (Azjatycki Uber), szukam taniej taxówki. Nie ma. Po drodze Pan usiłuje naprawić albo zepsuć moje adidasy, inna pani wciska mi smażone pączki. Szybko uciekam i szukam innych opcji transportu z „Graba”. GrabBike? Taniej niż autobus.

5 minut później siedzę na zamówionym motorku i jadę na drugą stronę miasta, żeby złapać koleżanki. Muzeum zamknięte do 14, chodzę sobie w kółko. W końcu rezygnuję z szukania i planuję podróżowanie na własną rękę. W tym momencie wpada na mnie Marjolein i reszta dziewczyn z NUS!

Na początek jedzenie. Włóczymy się razem po mieście szukając w miarę tradycyjnego jedzenia.

Potem ruszamy razem do Muzeum więzienia Hoa Lo, na początku używanego przez Francuzów z trakcie kolonializacji Wietnamu, potem do przetrzymywania Amerykanów. Dzień powoli dobiega końca, ja odwiedzam jeszcze Katedrę świętego Józefa na mszę, dziewczyny idą do hostelu. Dzień kończę spacerkiem wokół jeziora Hoan Kiem i wizytą w świątyni Dan Ngoc Son. Wietnam jest super!

Kolejnego dnia dalej włóczę się po zwariowanym mieście. Z samego rana odwiedzam Mauzoleum Prezydenta Ho Chi Ming, z którego niestety wyrzucają mnie przed 12 – „Close Miss! Close!” Odwiedzam też Operę i Lotus Puppet Show – kultura wietnamska przedstawioną z pomocą kukiełek tańczących na wodzie i smoków zionących ogniem z fajerwerków jak na Nowy Rok. Całkiem fajne.

Czekam na dziewczyny. Siedzę na ławce nad jeziorkiem. Spokojnie czytam książkę. Co trzeci przechodzień usiłuje mi coś sprzedać: smażone pączki, krojone owoce, opowieść o historii Wietnamu, słonie w trampkach… W końcu podchodzi do mnie grupka uśmiechniętych dzieciaków. Mówię, że nie chcę kupić, nie wiem co, ale nie chcę. Okazuje się, że mają zrobić wywiad z obcokrajowcem na zadanie z anglika. „How you like Vietnam Miss?”

W końcu łapiemy się z dziewczynami. W agencji okazuje się, że laski zaprzyjaźniły się ze sprzedawczynią na poprzedniej wycieczce. Dzięki temu dała nam „cheap price”, ciekawe co to znaczy. Tak czy siak, jutro płyniemy na dwa dni rejsu na Ha Long Bay – wersja MoonLight Party, 2 godziny najtańszego wietnamskiego piwa w cenie. Na wieczór spotykamy się z Phi Vo – Wietnamczykiem, którego laski poznały w Laosie, ruszamy poznawać nocne życie Hanoi.

Kocham Wietnam!

Comments


bottom of page