top of page

31. Wsiąść do pociągu...

  • Magda
  • 19 lis 2016
  • 2 minut(y) czytania

W piątek wieczór oddałam swojego rumaka z powrotem w ręce właściciela hostelu, który zawiózł mnie bezpośrednio na dworzec. Czas ruszać do Yangon – na miejsce dojadę o mojej ukochanej porze – 5 rano, odlatuję o 13 do Bangkoku, a tam zostaję na noc i z samego rana lecę do Wietnamu z kolejnymi koleżankami, tym razem Hiszpanką i Francuzką.

Planów na 6h w Yangon specjalnie nie miałam, marzył mi się circular train – 3 godzinny pociąg wokół miasta za zawrotną cenę biletu równą 100 kyat – na polskie jakieś 32 grosze, trochę drogawo, jak będzie po drodze to się mogę szarpnąć.

Cicho liczyłam, że autobus będzie miał lekkie opóźnienie, niestety przyjechał na dworzec równo o 5, znowu jak w Japonii, 0 minut po czasie. Wchodzę na dworzec, szukam jakiejś świecącej budki z jedzeniem, taksówkarz już mi oferuje cheap price taxi do centrum, ale jak pytam go o pociąg to coś mamrotnie odpowiada. Wie, że tej ceny nie przebije, drożej się nie da. Wchodzę do budki, szukam wolnego stołu iiiii… wpadam na Mandy. Mandy to samotnie podróżująca po Birmie Niemka, która była zbyt przyzwyczajona do curry wurst i tak się potruła lokalnym fried rice, że wraca wcześniej do domu. Słysząc historię o szpitalu z robalami i zastrzykach w dłoń (sic!) przypomina mi się historia naszego biednego Francuza… Dwa dni temu przeżył dokładnie to samo, szczęśliwie bez spania z karaluchami, bo lekarz wręczył im garść tabletek bez etykietek na drogę i kazał leczyć się w domu. Teraz już wiem, że Quentin dobrze wyszedł na ominięciu hospitalizacji.

Szybko zgadujemy się z Mandy i postanawiamy podzielić się kosztami transportu. Zawozimy nasze bagaże do jej hostelu oddalonego 10 minut od lotniska i idziemy piechotą na pociąg. Ja robię całe kółko, Mandy wysiada w centrum. Po drodze przechodzimy przez przedmieścia Yangon momentalnie stając się atrakcją tygodnia, zagadywane przez odważniejszych mieszkańców i cicho lustrowane wzrokiem przez tych bardziej nieśmiałych.

W drodze do Bangkoku dowiaduję się, że moje koleżanki z Wietnamu pomyliły daty swojego i mojego przyjazdu. Pojawiły się w Wietnamie w sobotę zamiast niedzielę i chcą jechać na 2 dniową wycieczkę. Trudno, znowu kogoś poznam po drodze. W samolocie zagaduję się z bogatą panią pracującą w londyńskim city, ale wciąż podróżującą z plecakiem po świecie, bo tak się lepiej bawi. W końcu ląduję w Bangkoku. Kolejka na granicy jak za mięsem za Gierka, pół Singapuru przyjechało na melanż. Zakupiona karta SIM z Internetem nie działa. Metro jest jakieś dziwne. W końcu idę do hostelu piechotą przez pół miasta… Uff, dotarłam! Rano biorę taxę na lotnisko!

Comments


bottom of page