top of page

28. Trek nad jezioro Inle

  • Magda
  • 14 lis 2016
  • 3 minut(y) czytania

Do Kalaw, z którego ruszyliśmy na dwudniowy trekking do jeziora Inle dojechaliśmy naszym luksusowym busem dotarliśmy DOKŁADNIE o 5 nad ranem, zgodnie z planem, opóźnienie jak w Japonii, 0 minut, 0 sekund. Do wschodu Słońca przeczekaliśmy w poleconej „restauracji” Yar Zar, czyli na miniaturowych krzesełkach w ulicznym barze, gdzie zaserwowano nam herbatkę z mlekiem (tea tarik), a właściwie pół herbatki, żeby się przypadkiem nie wylało na bet… yyy podłogę ;)

Już o 8 byliśmy pod biurem Ever Smile, poleconej agencji, która organizowała nam trekking przez okoliczne wioski, obiadki z tubylcami, a na koniec rejs łódką przez pływające wioski na jeziorze. Na dobry początek okazało się, że biuro zapomniało odebrać naszego maila, więc nie jesteśmy w żadnej grupie. Jak to w Birmie, don’t worry be happy – szybko dołączyli nas do innych 8 osób i już chwilę później siedzieliśmy na pace terenówki, która zabrała nas do punktu startu. Po drodze poznałam dwie Polki z mojej ukochanej Alma Mater. SGH jest wszędzie!

Ruszamy. Maria, nasza przewodniczka prowadzi nas cały dzień przez kolorowe pola, gdzie uprawia się pomidory, ziemniaki, chilli i kapustę, wszystko to w 100% ekologiczne, kury tylko grzebiące, krowy z wolnego wybiegu czy jakoś tak, sami sprawdziliśmy :P zwierzaki pojawiały się na naszej drodze dosłownie znikąd, zawsze z dzwoneczkami na szyi. Po drodze mijamy jeszcze lekko nieśmiałych tubylców, którzy z ciekawością się do nas uśmiechają.

Pierwsza przerwa. Maria częstuje nas herbatką i pokazuje kobietę tkającą tradycyjne torby na w ręcznej maszynie. Jedna torba to 3000Ks, czyli 10zł, za jedyne 12h pracy. Birmańskie dzieci porywają naszą colę i słodycze.

Ruszamy dalej, a Maria opowiada nam, że standardowe wykształcenie, które jest tutaj oferowane za darmo to podstawówka. Aby skończyć „middle” i „high” school trzeba zapłacić i wyjechać do większego miasta. Ona sama nauczyła się angielskiego na 4 miesięcznym kursie. Męża nie ma, bo nie wolno jej zarabiać od niego więcej. Woli być wolna. W końcu głodni i zmęczeni docieramy na lunch. Standardowe nuddle z kapustą i smażonym jajkiem smakują wyjątkowo dobrze, gdy jemy siedząc na podłodze w tradycyjnym domu na palach.

Koło 5 po południu docieramy do wioski, której czeka nas nocleg. Dostajemy piękny domek, z 14 materacami do spania, w wiosce jest nawet prysznic! Przed obiadem idziemy do klasztoru, gdzie mieszkają buddyjscy mnisi, jak ktoś chce to można do nich dołączyć na noc– tradycyjnie za opłatą :) Do obiadu dostaję od moich towarzyszy 100 lat na 21 urodziny, dzień jest naprawdę udany :) Nagle wybiega ktoś z kuchni krzycząc, że coś go pogryzło. W popłochu gaszą światło, a my kombinujemy, czy czeka nas atak węży, pająków, wściekłych krów czy może stado psów albo moskity? W tym momencie Maria wnosi mój tort urodzinowy :D, a ja uznaję Birmańczyków za najcudowniejszych ludzi na świecie!

Powoli układamy się do spania widząc, że Quentin czuje się średnio. 2h później Ola jedzie z nim do okolicznej kliniki. Zatrucie pokarmowe… Janine też czuje się średnio... Czeka nas długa noc…

Rano dostajemy wiadomość od Oli, że wszystko gra i dołączy do nas z Quentinem na rejs po jeziorku. Śniadanie jemy już niepewni czy nam nie zaszkodzi, jednak alternatywy nie ma. W dalszy marsz ruszamy już o 7, żeby dotrzeć na lunch nad jeziorem przed 13. Po drodze robimy zdjęcia gigantycznych pająków. Gonimy pędzącą grupę prowadzoną przez naszą zwariowaną przewodniczkę. Rozwidlenie dróg. Lewo czy prawo? Pytamy na migi tubylców – pokazują wąską ścieżkę prosto. Po 100m droga dalej się dzieli… Przezorny zawsze ubezpieczony – mamy Internet i dzwonimy do Ever Smile żeby zapytać, gdzie jest Maria, bo… ją zgubiliśmy :P, przez słuchawkę słyszymy śmiech, a Maria już za nami krzyczy. Dobrze, kolejnym razem nie będziemy fotografować pająków!

Docieramy na lunch, a Ola i Quentin już na nas czekają. Ever Smile nie chce zwrócić nam kosztów wycieczki do szpitala, więc z nieszanymi uczuciami po trekkingu żegnamy się z naszą przewodniczką ruszając na wycieczkę po jeziorze Inle. Przewodnik zawozi nas na „warsztat” z tkania, robienia wyrobów ze srebra i parasolki. Okazuje się, że są to sklepiki z pamiątkami w pływających domkach na środku jeziora. Mimo dzikiej przyrody wokół za wszystko można zapłacić kartą Mastercard!

Comentários


bottom of page