top of page

27. Pagody w Yangon

  • Magda
  • 13 lis 2016
  • 2 minut(y) czytania

Rozpoczyna się ostatni etap mojej wymiany! Dziś ruszyłam w 30 dniową podróż po Birmie, Wietnamie, Kambodży i Laosie! Zajęcia skończone, projekty oddane i zaprezentowane, startup założony, zapitchowany przed inwestorami, po czym shejtowany, a następnie kupiony przez magnata z Indii. Słowem – NUS sprawia, że nudy na tej wymianie nie było nudy. Była praca, pot, łzyi wyścig z nadambitnymi Singapurczykami o mały znaczek „A+”. Ale było warto!

Razem z ekipą 3 innych osób z wymiany – moją ukochaną Olcią, francuzem Quentinem i kanadyjką Janine wylądowaliśmy w doskonałych humorach w stolicy Birmy, Yangon. Dziś czekała nas podróż do pięknych, białych, okrągłych świątyń buddyjskich zwanych pagodami wśród zatłoczonej, gorącej atmosfery birmańskiego miasta.

Opuszczamy lotnisko, łapiemy taxówkę. Po chwili negocjacji o cenę, czuję się jak w prawdziwej Azji. W końcu dostajemy cenę, z której żadna strona nie jest zadowolona, 10 SGD, czyli oferta jest sprawiedliwa.

Dojeżdżamy do głównej stacji pociągów, żeby złapać circular train, okrążający miasto w ciągu 3h pociąg za 30 groszy. Czekamy jeszcze na Larissę i Adiego, którzy dołączają na tym etapie podróży. W końcu pociąg ucieka, robi się późno i odkładamy tą przyjemność na ostatni dzień w Birmie, razem z całym dobytkiem ruszamy w miasto.

Mijamy mężczyzn w tradycyjnych paso, czyli kraciastych sarongach i kobiety w długich, bogato zdobionych longyi. Moda jest tu jedna, kraj otworzył się na świat 3 lata temu, ludzie dalej ubierają się po swojemu. Idąc ulicą staramy się ignorować ciekawe spojrzenia tubylców nienasyconych jeszcze widokiem turystów z dalekiego świata.

Na początek pamiątka po Anglikach, kościół katolicki św. Marii, potem od razu pierwsza świątynia - Suda Pagoda. Tutaj bezwzględnie wymaga się okrycia nóg, standardowej opłaty dla turystów i zostawienia butów przed wejściem.

Dalej ruszamy w Chinatown, mijając tłumy kupujących owoce na ulicy, sprzedawców, żebraków, a także jeżdżące, kiczowate dyskoteki grające na przemian amerykańską i lokalną muzykę. Wszędzie jeżdżą też stare autobusiki bez drzwi, motorków o dziwo nie ma. Jesteśmy już głodni, ale widząc poziom higieny jedzenia na ulicy rezygnujemy z obiadu z tubylcami…

Po przerwie na lunch decydujemy, że chodzenia już dziś starczy, czas złapać dużą taxówkę na 6 osób. Drugi napotkany kierowca oferuje nam oczekiwaną cenę i godzi się na 6 pasażerów. Przekonani, że miejsca starczy otwieramy drzwi. ;) Trafiliśmy na typowe auto 5-osobowe, więc mamy dwie osoby na gapę :P W Birmie nikt się nie przejmuje i już weseli jak sardynki wsadzone do puszki jedziemy do Shedagon Pagoda!

Trzypoziomowa świątynia pełna sklepików, mnichów i tradycyjnie ubranych kobiet jest wyposażona w najpiękniejsze zdobienia jakie widziałam, a do tego skaner bagażu, bankomaty i inne bajery. W tej okolicy penetrujemy tą i inne okoliczne świątynie aż do końca dnia.

Wieczorem łapiemy kolejną „taxówkę na 6 osób”, (tym razem jadę w bagażniku) prosto na autobus do Kalaw, gdzie mamy dwa dni trekkingu. Tajemnicza firma „Starbus” oferuje nam najbardziej wypasiony autobus z poduszką, kocem, dużymi fotelami, darmowymi przekąskami i dżakuzą!

Pozdro, jest super!

Comments


bottom of page