22. Hualien
- Magda
- 21 wrz 2016
- 3 minut(y) czytania

Ostatnie dwa dni na Tajwanie postanowiłyśmy spędzić w Hualien – Parku Narodowym we wschodnim Tajwanie, który słynie z wbijającej w siedzenie natury – połączenie oceanu, gór i odrobinkę chłodniejszego klimatu tworzy z parku krainę zieleni, jaskiń skalnych i wodospadów. Pierwsze widoczki zaczęły się już w pociągu, o czym zorientowałyśmy się dopiero na koniec, bo kiedy niestety spałyśmy… Za to zaraz po zakwaterowaniu w hotelu ruszyłyśmy podróż w głąb parku. Nic straconego!
Na początek słynny most, oczywiście cały w kolorze czerwonym. Tajwan jako kraj silnie związany z Chinami (nad)używa tego koloru dosłownie wszędzie, później tradycyjnie świątynie i pierwszy szlak.



A właściwie jego brak. Po 1km w lewo, powrocie, 1km w prawo, powrocie, zadaniu kilku pytań po angielsko-chińsku i… powrocie postanowiłyśmy spróbować swoich sił gdzieś dalej w parku. Tego szlaku po prostu tutaj nie było!
Następny przystanek, gdzie był wyznaczony szlak w głąb parku dał nam o wiele więcej nadziei – znaki na trasę było widać już przez szyby autobusu!!! Trzy zakręty pełne szczęścia i natury i nasz ulubiony znak mówiący: „Zamknięte z powodu tajfunu”. Nie, Polki się nie dają tak łatwo. Wracamy na przystanek autobusowy i jedziemy dalej. Jak nie trekking to jaskinia, na spacerek pójdziemy innym razem. Nasze rozczarowanie minęło zaraz po wyjściu z autobusu – jaskinia znajdowała się dokładnie nad rzeką i była pełna turystów – Azjatów w zalecanych hełmach, Europejczyków oczywiście bez :D



Nasza mapa wskazywała, że z jaskini na kolejny przystanek znajdziemy szlak – tak też było, znaków mówiących o tajfunie nie znalazłyśmy, nasz pech się skończył. Już chwilę później czułyśmy się jak w Piratach z Karaibów w mojej ulubionej scenie z wiklinową klatką na wiszącym moście – z tym że my byłyśmy nad mostem, a nie pod nim. Więc prawie jak w Piratach - węży i wygłodniałych plemion dzikich (niestety/na szczęście nie było).



Godzinka spaceru i już czekamy na autobus do hotelu zagadywane przez uroczą panią, która albo usiłuje nam coś sprzedać albo zapytać o której będzie kolejny autobus, bo już ciemno – chińskiego nie znamy, ale uśmiechamy się tak serdecznie jak to możliwe. Pani kilkakrotnie dopytuje o godzinę, więc w końcu pokazujemy jej zegarek. Tajwan to przecież najsympatyczniejszy kraj świata. Po 20 minutach robi się jeszcze dziwniej. Autobusu nie ma, a do nas podchodzi dwójka starszych Tajwańczyków oferujących darmowy transport do miasta! Zgodnie z naszą wiedzą – „jak coś w Azji za darmo dla turysty to nie odmawiaj”. Od razu się godzimy i dziękujemy. :D Podczas podróży naszym przygodowym autostopem dowiadujemy się, że załatwiła nam go nieznajoma pani, bo… wiedziała że nasz ostatni autobus nam uciekł! Już wiecie, dlaczego Tajwan to najsympatyczniejszy kraj świata? My tak!
Wieczór spędzamy na kolejnym Night Market, tym razem zdobywając wiedzę o najwyższej jakości herbacie produkowanej w Tajwanie :D (Tak, herbata dołączyła do znanej Wam już listy)
Kolejnego dnia z samego rana ruszamy w wymarzony trekking. Szlakowe 3km w teoretyczne 3h traktujemy ze śmiechem – i rozpoczynamy wspinaczkę po schodach. Po godzinie schody się nie kończą, a znaki wskazują, że połowy jeszcze nie było… Zdobywamy cel podróży w szlakowym czasie, zastanawiając się kto mierzył te „tajwańskie kilometry”, bo tych „europejskich” to było chyba z 9… Może mierzyli w pionie? Na szczęście sprint do autobusu zakończył się sukcesem i ruszamy na ostatni przystanek - plażę!
Czego jeszcze nie było w ten dzień?
…
Bardzo dobrze – tajfunu!
Z wiadomych powodów plaża zmieniła kolor, tym razem na szary, więc z full kąpieli zrezygnowałyśmy i poszłyśmy moczyć nogi w wodzie w fal oceanu. Morze było jednak innego zdania i postanowiło samo nas wykąpać – 3 ostrzejsze fale nie dały nam zwiać w porę – w stroju kąpielowym czy bez – i tak byłyśmy całe mokre!
Uznając Tajwan za najlepsze miejsce świata pojechałyśmy z powrotem na lotnisko – tym razem przygoda się kończy, ale na pewno tu jeszcze wracamy!
Yorumlar