top of page

16. Dalej w Bintan

  • Magda
  • 3 wrz 2016
  • 2 minut(y) czytania

W kolejny dzień postanowiliśmy wybrać się na piękną plażę na drugą stronę wyspy. Niestety jakoś trzeba było się tam dostać. Propozycja jazdy motorkiem nie przypadła do gustu Patrickowi – „Przecież przepisy ruchu drogowego nie istnieją, więc skąd będę wiedział czy mam pierwszeństwo?” Reguła „Trąb, myśleć będziesz później” go nie przekonała, więc wynajęliśmy auto. Tu Patrick zapomniał o przepisach. Większy zawsze bezpieczny jak to mówią.

Pierwszą połowę dnia bawiliśmy się na Trikora Beach – rajskiej plaży z cudownym lazurowym piaskiem. Spróbowaliśmy też polecanej nam przez wszystkich włoskiej pizzy i ruszyliśmy dalej na Lagoon Beach. Tam zastał nas zachód Słońca, który chłopaki podziwiali z morza.

Chcieliśmy też zobaczyć namorzyńce (ang: mangroves) – krzaki rosnące wzdłuż brzegu rzeki, w połowie schowane pod wodą. Niestety wycieczkę w ciągu dnia przegapiliśmy, więc pojechaliśmy na nocne oglądanie robaczków świętojańskich (ang: fireflies). Szkoda, że niewiele można było zobaczyć na brzegu rzeki – ale drzewa naprawdę wyglądały jak na Boże Narodzenie. Dodatkowo lampki ciągle się poruszały, a niektóre dały się nawet złapać do ręki!

Dzień dobiegał końca, a my byliśmy strasznie głodni. Na szczęście po drodze ktoś zauważył lokalny jarmark! Młyńskie koło, stragany z badziewiem, podrabiane zegarki i tłumy ludzi, a wśród nich 5 białych turystów. Szczęśliwie jedzenie się znalazło – Tiara zamówiła dla nas martabak – gruby naleśnik o mocno bananowym smaku z nadzieniem czekoladowo-orzechowym. Jest tak pyszny, że załapał się moją listę top 10 azjatyckich dań!

W ostatni dzień na Bintan zostaliśmy tylko Thomas, Tiara i ja. Patrick i Quentin pojechali do Singapuru, a my zostaliśmy i zobaczyliśmy gigantyczną świątynię hinduistyczną. Na 5 minut było nam dane poczuć się jak celebryci – grupa dzieciaków z okolicznej wioski po raz pierwszy w życiu zobaczyła białych ludzi i musiała sobie zrobić z nimi zdjęcie. A właściwie to kilka zdjęć. No, może jeszcze jedno.

Thomas spróbował króla owoców – śmierdzącego Duriana, który można albo pokochać, albo znienawidzić. Thomas wybrał to pierwsze, ja stanowczo drugie, więc zamiast Duriana wypiłam kokosa.

Po szybkim wybraniu owoców na import do Singapuru pojechaliśmy na masaż balijski do naszego hotelu. 1,5h przyjemności kosztowało nas jedyne 21zł. Zrelaksowani i zachwyceni masażem całego ciała połączonym z nacieraniem aromatycznymi olejkami ruszyliśmy promem z powrotem do Singapuru. Indonezjo, będziemy tęsknić!

Comments


bottom of page