6. Szukając żółwi na Gili
- Filip
- 28 lip 2016
- 2 minut(y) czytania

Od trzech dni jemy głównie ryż z warzywami, więc szliśmy dzisiaj na śniadanie pełni nadziei na kanapki, mleko, sok pomarańczowy, świeże rogaliki i jajeczniczunię. Po raz pierwszy bowiem mieliśmy je wykupione. Ale na śniadanie był ryż. Ryż z Malaronem, to be exact.

Hotel w Sengiggi
Ale nie ma mientkiej gry na Lomboku. Obozujemy w Sengiggi, czyli tutejszym Sopocie. Bardzo przyjemne miasto, żywe i kolorowe, z przepiękną plażą. Nasze plany uwzględniają ją jednak dopiero jutro. Dzisiaj wyruszyliśmy na wyspy Gili, czyli raj surferów i nurkowców.
Sama droga do przystani, z której odpływają lokalne łodzie, okazała się bardzo malownicza. Ten odcinek pokonaliśmy na skuterach. Magda z kierowcą, ja na pożyczonym, bez kasku. Żartuję mamo. Chill.

Okazało się, że nasza łódź pływa pochylona pod kątem 45 stopni, co zasiało w mym sercu lekki niepokój. Nie wiem, czy blog czytają jacyś żeglarze, ale jeśli tak to niech piszą na priv albo w komentarzach, co myślą.

Gili jest absolutnie pięknym miejscem. Wyspy są trzy, a my popłynęliśmy na Trawangan - największą. Zaczęliśmy od wypożyczenia sprzętu do nurkowania. I od razu trafiliśmy w samo sedno tutejszego piękna. Rafa koralowa z milionem rybek w najróżniejszych wzorach, rozmiarach i kolorach, które pływają tuż obok Ciebie. Udało nam się również wpłynąć w ogromną ławicę małych srebrnych ryb, która była tak dużo, że będąc przez nią otoczonym, praktycznie nic nie było widać. Absolutnym hitem naszego nurkowania został jednak żółw, który pływał z nami przez dobrą chwilę. Należy dodać, że to nie taki żółwik, jakiego trzymacie w domu w terrarium i karmicie sałatą. To żółwisko, które jest sporo większe od klatki piersiowej człowieka i na naszych oczach pożarło pół drewnianej łodzi i trzech niemieckich turystów. Fałsz. Ale żółw na serio jest duży.




Gili słyną ze swojej luźnej atmosfery i mega ciekawego dna morskiego. Nurkowców można spotkać na każdym kroku i dosłownie wszędzie można wynająć sprzęt lub wykupić wycieczkę łodzią.

Wieczorem postanowiliśmy pokazać się na mieście. Wstąpiliśmy zatem do pobliskiego baru z muzyką na żywo. Zespół grał same amerykańskie przeboje dla turystów, a my sączyliśmy nasze kolorowe driny. Lombok Spirit. Senggigi Bomb. Po takiej zaprawie byłem już gotów zająć miejsce gitarzysty i wokalisty na scenie i wziąłem koncert w swoje ręce. Szło mi na tyle dobrze, że właściciel obdarzył nas dalszym darmowym alkoholem. Mama mówiła jednak, że nie wolno mi alko z Malaronem, tak więc grzecznie odmówiłem. Słowo.

Btw bardzo ciężko tu z Internetem. Także spodziewajcie się opóźnień w dostawach świeżych postów i zdjęć.
Bardzo nam miło, kiedy czytamy wszystkie Wasze komentarze!! Dzięki!
Filip
Comments