top of page

2. Świątynie z Yogyakarty

  • Filip
  • 24 lip 2016
  • 2 minut(y) czytania

Drogi pamiętniczku,

dziś równo o 4.30 rano obudził nas śpiew/lament/wycie imama z pobliskiego meczetu. Po przebudzeniu i kilkuminutowej sesji patrzenia w ścianę siedząc na łóżku, wciąż z imamem w tle, próbując przypomnieć sobie, jak właściwie się tu znaleźliśmy i co skłoniło nas do nastawienia budzików na tę nieboską/boską godzinę, jak przez mgłę pamiętaliśmy, że chodziło o jakieś świątynie.

(Śpiew imama)

W kuchni znaleźliśmy chleb i masło orzechowe. Nasz host, a właściwie pani hostowa, jest na tyle miła, że poza podstawowym zestawem łóżko, łazienka, pozwala nam też korzystać z jej lodówki. I z jej jedzenia! Lux.

Wracając do świątyń, okazało się, że faktycznie są dwie, które wypadałoby zobaczyć. Na pierwszy ogień rzuciliśmy Borobudur, czyli jedną z najstarszych buddyjskich świątyń na świecie (8 w. n.e.). Kompleks znajdował się około 40 km od naszego obecnego miejsca pomieszkiwania więc czekała nas podróż publicznym autobusem. Powtórzę jeszcze raz: PUBLICZNYM autobusem. Rdza, brud i prędkość maksymalna 40 km/h. Turyści płacą 5 razy więcej niż localsi. Kierowca czyta gazetę, oba wejścia są otwarte i ludzie po prostu wskakują lub wyskakują, bus zwalnia, ale nie zatrzymuje się.

My wyskoczyliśmy w momencie, w którym kierowca zaczął krzyczeć do nas coś po Indonezyjsku i wymieniać nazwę Borobudur. Perfecto. Tuż potem zaczepił nas człowiek, z czymś co przypominało motorową rikszę. Jedno spojrzenie i już wiedzieliśmy, że się dogadamy. Wszak wszystkie riksze są zajebiste.

Świątynia okazała się warta wysiłku. Ogromna i idealnie symetryczna budowla stawia Buddę wysoko w rankingu Bogów z super świątyniami. Muszę jednak przyznać, że przez to, że budowla nie ma nic do zaoferowania od środka, ewidentnie przegrywa z Bazyliką Św. Piotra. Rozmiarem ustępuje też Jezusowi w Świebodzinie, tym samym totalnie niweczy szanse Buddy na miejsce w pierwszej trójce. Szach Mat Buddyści.

Badziewie, wszędzie badziewie. Indonezyjczycy chcą sprzedać Ci wszystko, najlepiej w pakietach i zepsute. Na straganach jest wszystko. Dwumetrowy budda z drewna? Jest. Podrabiane ubrania najlepszych marek? Są. A może zgniłe kokosy albo żywe kury?

Drugą charakterystyczną cechą miast Indonezji zdaje się być ogromna liczba skuterów i duże zagęszczenie ruchu ogółem. Jednoślady są wszędzie, szczelnie wypełniając nawet najmniejsze luki pomiędzy samochodami. Podobno są tu jakieś przepisy, ale do tej pory nie wiemy jakie. Czasem zdarzają się światła. Wtedy na czerwonym zatrzymują się skręcający w prawo, a Ci, którzy jadą prosto, udają, że nie widzą świateł. No i najważniejsze, ruch jest lewostronny, co jak na nasze oko, tylko podsyca panujący tu chaos.

Było co najmniej 120 stopni w cieniu, kiedy ruszaliśmy do zespołu świątyń Prambanan. Świątynie poświęcone są trzem bogom hinduizmu: stwórcy Brahmie, niszczycielowi Śiwie oraz opiekunowi Wisznu. Tak przynajmniej twierdziły nasze trzy przewodniczki. Tak, trzy. Stać nas. No dobra, tak na serio to nic im nie zapłaciliśmy, bo były studentkami historii z pobliskiego uniwersytetu i właśnie miały praktyki, które polegały na oprowadzaniu turystów po kompleksie. Anyway, czy znam kogoś kto miał trzech przewodników na raz? Otóż nie.

Stwierdziliśmy, że warto pojechać z powrotem do centrum, żeby zobaczyć cały ten badziew na straganach i wózki z gotowym jedzeniem, którego nie wolno nam jeść, jeszcze raz. Chodząc po „centrum”, udało mi się nawet pokopać piłkę z miejscowymi dzieciakami, po czym te nazwały mnie Ozilem, a ja zamknąłem się w sobie i zacząłem zastanawiać się, co jest nie tak z moimi oczami.

Dzisiaj znów śpimy Yogyakarcie, a jutro z samego rano wylatujemy do Denpasaru, na Bali.

Twój Filip

Comments


bottom of page